niedziela, 6 marca 2011

Dzień siódmy: Z Batavii przez Ithakę i Syracuse do Oneidy

Znowu budzik na 7:30, ale nie wstajemy. Drugie budzenie to 8:20. Teraz już pora wstać. Wczoraj ustaliliśmy wyjazd około 9:00 więc za wiele czasu nie mamy. Nie mamy też śniadania w hotelu, więc choć z tym nie ma problemu. Wstawiam kawę, biorę prysznic i budzę Elżbietę. Pora wstać kochanie.
Zbieramy rzeczy i pijąc kawę nawiązujemy łączność z krajem. Z półgodzinnym opóźnieniem wyjeżdżamy z hotelu i wjeżdżamy na płatną autostradę. Stajemy na najbliższym „sevices area” i zjadamy smaczną kanapkę popijając kawą. Śniadanie mamy z głowy. Jedziemy autostradą do wyjazdu oznaczonego liczbą 41 kierując się na miejscowość Seneca Falls. Niestety nie udało nam się zahaczyć o wodospad, ale miasteczko nam się podobało. Miasto jedynie przejechaliśmy kierując się na drogę 89 wzdłuż Cayuga Lake, jezioro trochę przypominające obszary w okolicy Ślesina. – tylko domy rzadziej posadowione, ładne i zadbane. No i brak oznak budynków wczasów pracowniczych FWP. Tereny te to obszar upraw winorośli i przemysłu winiarskiego. Jak przystało na globtroterów nie omijamy okazji zwiedzenia winorośli i spróbowania miejscowych win.
Stajemy przy „Goose Watch Winnery” i idziemy do Sali sprzedaży i testowania smaków. Pan daje nam kartkę, na której wypisane są aktualnie w sprzedaży nazwy i rodzaje win. Za 2$ możemy oznakować te, których smak chcemy przetestować. Nas troje stawia krzyżyki, tylko kierowca nie może, ale on nam ufa i wierzy nam na słowo. Dokonujemy wyboru i sześć butelek wybornego trunku ląduje w naszym kartoniku – wieczorem będziemy czcić  Ani urodziny.
Wsiadamy do samochodu i udajemy się do Trumansburgu. Wczoraj będąc na oficjalnej stronie Ithaca zobaczyliśmy, że warto zwiedzić tę miejscowość – zobaczymy. Jesteśmy zatem w Trumansburgu. Małe miasteczko, senne, ale nie dostrzegliśmy niczego, co  mogłoby nas zatrzymać, więc jedynie przejeżdżamy i jedziemy dalej. Ania dostrzega tabliczkę z informacją o miejscu widokowym na wodospad. Oczywiście jedziemy.
No i wyjaśniło się dlaczego warto było. Znaleźliśmy się w punkcie widokowym na niezwykle malowniczego wodospadu. Według zapisków w pobliżu wodospad ma 215 stóp wysokości czyli prawie 70 m.
To bardzo dużo w porównaniu z „naszą” Szklarką wielki wodospad, choć z Niagarą nie da się tego porównywać. Braki ilości wody rekompensowana jest niezwykłą malowniczością.
Jedziemy do Ithaci.
No jesteśmy. Wojtek zaparkował przy głównej ulicy i idziemy pospacerować.  Idziemy ulicami i w zasadzie niczego specjalnego nie daje się o tym mieście powiedzieć. Deptak zaskakuje nas brakiem punktów sprzedaży lodów, na które Wojtek ma ochotę. Włóczymy się niespiesznie, bo taki właśnie jest czas urlopu i wczasów. Na końcu deptaku jest amerykański bar – pora na lunch więc wchodzimy do środka. Uderza nas przyjemny chłód, bo na zewnątrz jest około 32 stopni . Ładny wystrój, sympatyczna atmosfera. Zamawiamy po piwie, a kierowca kolę i dwie sałatki na cztery osoby. Sałatki złożone z sałaty lodowej, trzech plastrów wołowiny, plasterków bekonu i wszystko to polane sosem „blue chees” – niebo w gębie. Wzmocnieni wracamy do pojazdu. Jedziemy na teren Uniwersytetu – sporej miejscowej atrakcji – zobaczymy.
I już wszystko jasne. Nie wiedziałem o tym, że w takiej niewielkiej miejscowości jak Ithaca jest słynny na cały świat Uniwersytet Cornell . Według tego co wiemy to czterdziestu pięciu jego uczonych otrzymało nagrodę Nobla, a na samym Uniwersytecie studiuje około 25 tys. studentów.
Resztę informacji z pewnością można znaleźć w wikipedii.  Na nas robi wrażenie rozległość terenu samego uniwersytetu i jego zabudowa. Jedziemy dalej.
Docieramy do Syracuse. Myślimy o tym, żeby podjechać nad jezioro i potem do downtown. Ale nie możemy znaleźć właściwej drogi nad jezioro, a może jej nie ma, i zatrzymujemy się w kompeksie sklepów „Carusel”, czyli po prostu karuzela.
Wchodzimy tam, bo właśnie tam można zjeść coś szybko i w miarę tanio. Jemy potrawę złożoną z makaronu i kurczaka zapiekanego w sosie pomarańczowym i sezamowym. Oba bardzo słodkie, w większej ilości nie zjadliwe. Jedną porcją załatwiamy wspólny głód i możemy iść "w półki", czyli trochę spaceru po sklepach. Jednak zakupów zero – nic nam się nie podobało i na nic nie mieliśmy ochoty więc w sumie był to tylko spacer. Wychodzimy ze sklepu o 19:30, a więc w porze, gdy należy już poszukać miejsca do spania. Wyjeżdżamy na płatną autostradę nr 90 udając się w kierunku Albany. Na zjeździe nr 34, w pobliżu miejscowości Oneida, są dwa albo trzy hotele, a my zajeżdżamy do pierwszego „Days Inn” i tutaj zajmujemy dwa pokoje, tym razem z jednym łóżkiem – ale i tak wystarczająco szerokim. Standard nam odpowiada i jest internet, będą więc rano nowe zdjęcia i wiadomości dla Was.
Humory nam nadal dopisują. Wieczorem zaś lampka wina, na podkreślenie urodzinowego święta Ani. A jutro dalej na północ, w góry Adirondack. W tych górach jest miejscowość Lake Placid, w której dwukrotnie już w 1932 i w 1980 miały miejsce Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Trasę pewnie obierzemy jeszcze dzisiejszego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz