niedziela, 6 marca 2011

Dzień ósmy: z Oniedy przez Uticę do Lake Placid

Sytuacja powtarza się z poprzedniego dnia. Budzik 7:30, my dalej „kimono” i ponowna pobudka o 8:40 – bardzo późno. Kawa, szybka poranna kąpiel, łączność z rodziną i mimo pośpiechu robi się prawie 10:00 gdy wsiadamy do samochodu. Jedziemy do miasta zjeść jakieś śniadanie. Trafiamy do Subway, naszego ulubionego baru. Kanapka z serem, szynką i innymi dodatkami jest niezwykle smaczna i pożywna. Do tego duża kola i już możemy jechać w drogę. Nasz cel to okolice Lake Placid, przez Uticę, Poland i góry Adirondac. Uticę zwiedzamy zza szyb samochodu. Co ciekawsze miejsca, które udało nam się wypatrzyć i domy charakterystyczne dla tego miasta Elżbieta fotografuje.
Nie zatrzymujemy się popas. Wypatrujemy na mapie, że oprócz miasteczek mających w swej nazwie nazwę kraju, np. Russia, jest też takie, które nazywa się Poland. Mimo, że zbaczamy troszkę z trasy, zaglądamy do tego miasteczka. Oprócz nazwy niczego związanego z Polską nie znaleźliśmy. Mimo, że chcieliśmy napić się tutaj kawy, nie znaleźliśmy wzdłuż głównej ulicy, żadnego baru. Przejeżdżamy więc tam i powrotem i wracamy na naszą drogę.
Kawę pijemy w przydrożnym barze, który pachnie dymem z wędzarni ustawionej na zewnątrz. Na odchodnym łapie nas deszcz, z którego jednak po chwili uciekamy. Dalej jedziemy krainą stumilowego lasu i pewnie 1000 jezior. Lokalna droga prowadzi nas przez mniejsze i tylko trochę większe miejscowości wypoczynkowe, co możemy ocenić po ilości ludzi chodzących ulicami i plażujących się nad jeziorami.
Około 14:30 dochodzimy do wniosku, że pora coś zjeść. Trafiamy na kąpielisko obok hotelu Adirondac. Nie pamiętam już, a właściwie nie zwróciliśmy uwago na nazwę miejscowości, w której się znajdujemy. Wchodzimy do restauracji hotelowej i zamawiamy sałatkę szefa z kurczakiem oraz barbecie z buffalo i befsztyk .  Poziom zadowolenia znowu wzrasta. Po obiadku sprawdzamy z Wojtkiem jeszcze organoleptycznie lepkość i temperaturę wody w miejscowym jeziorze (niestety tylko końcami stóp) i możemy jechać dalej. No to jedziemy.
Szukamy zatem miejsca do spania. Wstępujemy do przydrożnego motelu, ale cena nas nie zadowala, kilka mil dalej jest jeszcze gorzej. Wreszcie docieramy do samego Lake Placid. Po lewej mijamy hotel Lodge, jak na nasze kieszenie bardzo, bardzo drogi (to wiemy z przewodnika), ale po prawej Wojtek dostrzega Alpine Air Motel i tu odpowiada nam teren i cena – bierzemy. Pokoje wygodne, czyste, z dwoma łóżkami, ale za to bez Internetu. Ten jest w pobliskim McDonaldzie lub Subwayu, więc mimo wszystko postaramy się wysłać porcję informacji. Nie wiemy tylko czy uda nam się nawiązać jutro kontakt. Na plus motelu trzeba zaliczyć basen. Wszyscy więc szybciutko przebieramy się w stroje kąpielowe i dalej do basenu – niezła frajda. Na dziś mamy dosyć, a jutro do Kanady.
Jesteśmy na kolacji w Howard Johnson z Internetem. Może rano też tu przyjdziemy to nawiążemy łączność z krajem, choć na rozmowę przez skype pewnie to nie będzie najlepsze miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz